Legenda o jeziorze Niesłysz
Było to w czasach bardzo, bardzo dawnych. Nie pamiętają ich nawet najstarsi ludzie. Na miejscu dawnego grodziska nad Niesulickim Jeziorem stanął potężny zamek rycerza- rozbójnika. Przystępu do niego broniły wysokie mury, wały obronne, fosa pełna wody oraz rozsiane gęsto na dużej przestrzeni dobrze zamaskowane tak zwane wilcze doły. Nad bezpieczeństwem zamku czuwały ponadto umieszczone na murach wieże wartownicze, górujące nad całą okolicą. Za mostem zwodzonym umieszczona była ciężka krata żelazna, utrudniająca dostęp do bramy zamkowej. W podziemiach ponurej twierdzy znajdowały się lochy, w których więziono pojmanych niewinnych ludzi tak długo, aż nie zostali wykupieni przez swoich bliskich.
Panem zamku był raubritter Bodo.
W pewną mglistą noc wiosenną zakołatał ktoś do bram zamku, prosząc o gościnę. Podróżnym był możny, bogato ubrany rycerz polski. Towarzyszyło mu dwóch pachołków. Bodo zatarł ręce z uciechy. „Zwierzyna sama lezie w pułapkę! Cha, cha, cha, to ci gratka”- zaśmiał się do siebie.
– Proście, proście! – Krzyknął donośnie na straże. – Nie godzi się podróżnemu odmawiać gościny…
Zaskrzypiały łańcuchy zwodzonego mostu, powoli rozwarły się bramy, a w ślad za nimi uniosły się ciężkie kraty żelazne.
Dwudziestoletni rycerz polski Radosław wjechał na dziedziniec zamkowy. Zdrożone i zgłodniałe konie zarżały radośnie, przeczuwając bliski spoczynek.
Gdy po wieczerzy zmęczony podróżny również ułożył się do snu, wpadł Bodo ze swymi pomocnikami do jego komnaty. Zanim Radosław zdołał pomyśleć o obronie, leżał już skrępowany.
– Widzisz, ptaszku – szydził Bodo – będzie Ci tu dobrze w mych lochach.
– To na pewno jakaś pomyłka – wykrztusił Radosław. – Nigdy was, rycerzu, na oczy nie widziałem. Czego chcecie ode mnie?
– On nie wie, czego my chcemy? – Zarechotał Rolad, który był prawą ręką Boda. – Pieniędzy chcemy za ciebie. Wymienimy cię za brzęczące dukaty.
– Do lochów z nim! – zakomenderował Bodo.
Dwóch zbrojnych pachołków Radosława spotkał ten sam los.
W wytwornej komnacie dwie niewiasty prowadziły ożywioną rozmowę. Ściszały często głos niemal do szeptu, spoglądając trwożnie w kierunku drzwi.
Młodszą była Jadwiga, córka Boda, starszą – jej niania, zastępująca dziewczynie wcześnie zmarła matkę.
– Rolad powiedział, że w lochach znowu znalazł się więzień – mówiła Jadwiga do niani. – Przybył w nocy, prosząc o gościnę. W czasie snu go pojmali. Spał tak twardo, że ani się spostrzegł, gdy znalazł się w pętach. Podobno to jakiś młody polski rycerz …
Oczy dziewczęcia spochmurniały, zaciskała wargi, które drżeć zaczęły jak u małego dziecka.
Niańka zdawał się tego nie dostrzegać. Myślała o uwięzionym młodzieńcu, zastanawiała się, jakby mu przyjść z pomocą. Szeptała teraz cicho do przejętej dziewczyny:
– Polski rycerz… Bardzo bym chciała z nim porozmawiać. Żyjemy tu odcięte od świata i ludzi, a już nigdy prawie nie udaje się spotkać rodaka… Trzeba mu pomóc, nie można zezwolić, by marniał w wilgotnych lochach…
– Pójdziemy do ojca, może go przekonamy, że rozbójnictwo jest hańbą.
Niańka pokiwała głową. Ona lepiej znała prawdę. Postanowiła wyjawić wszystko Jadwidze.
– Moje dziecko… Rozbójnictwem trudnił się twój ojciec już w swojej ojczyźnie, tylko mało kto o tym wiedział. Gdy przybył na dwór księcia głogowskiego, robił wrażenie uczciwego człowieka, dlatego zakochała się w nim twoja matka, wywodząca się z polskiego rodu. Były to tylko pozory. Wiele łez wylała ta biedaczka: prosiła, błagała, wszystko na nic. Nieraz przyjeżdżali tu jego opryszkowie, brutalni, hałaśliwi, pijani. Często krew kazali oczyszczać ze swojej odzieży. Ojciec twój znikał potem z nimi na całe tygodnie. Nikt nie wiedział, gdzie się podziewa. Z którejś wyprawy przyniósł do tej komnaty dziecięcą odzież… Matka twoja już wtedy wiedziała, czym trudni się rycerz Bodo. Było to krótko przed twoim urodzeniem… Cierpiała strasznie, płakała rzewnymi łzami, zaklinała męża, aby porzucił rozbój i zajął się uczciwą pracą. Próbowała wreszcie i innych środków. Dwukrotnie wysłała posłańców do swojej polskiej rodziny i do księcia głogowskiego. Bodo miał jednak wszędzie szpiegów. Posłańców ujął i na oczach matki zakłuł mieczem. Cóż więc mogła biedaczka zrobić? W strapieniu nie wychodziła już ze swego pokoju. Posiłki zabierano od niej nietknięte. Pewnego dnia, w oczekiwaniu na śmierć, przywołała mnie do siebie i powierzyła twoje wychowanie. Pamiętam jeszcze jej ostatnie słowa: „Gdy się nadarzy okazja, uchodź z Jadwigą do Polski…”
Jadwiga słuchała z zapartym tchem. Twarz jej poważniała, wreszcie zdobyła się na decyzję.
– Nianiu – powiedziała – spełnimy polecenie mej biednej matki. Uwolnimy tego rycerza, raźniej nam będzie uciekać. Wybadaj wszystkie tajemnice. Sprawdź wyjście zamkowe, przygotuj, co potrzebne, do drogi … Ja zajmę się więźniem. Dowiem się, jak jest strzeżony, kto ma klucze do lochów …
Z tym się rozstały.
Jadwiga nałożyła do koszyka różnych smakołyków i w upatrzonej chwili, gdy Bodo siedział przy wieczerzy, pobiegła do lochów. Strażnicy, zajęci grą w kości, nie robili trudności. Pomknęła w ciemny głąb korytarza. Ciężkie, dębowe drzwi, nabijane dużymi gwoździami, oddzielały ją teraz od więźnia. Na wysokości ramienia człowieka znajdował się zakratowany otwór, przez który podawano więźniowi pożywienie. Spojrzała w głąb celi, panowała w nim zupełna ciemność. Wtedy nie opodal spostrzegła pozostawiony przez straże kaganek. Podniosła go szybko i ponownie pobiegła do drzwi celi.
– Rycerzu! – zawołała szeptem. – Rycerzu! … – powtórzyła.
Po chwili więzień podszedł do zakratowanego otworu. W migotliwym, słabym świetle ujrzała jego twarz.
„Jaki on piękny” – pomyślała Jadwiga.
Długą chwilę stała wpatrzona w jego oczy, nie mogąc ze wzruszenia wymówić słowa. Wreszcie wyszeptała zdławionym głosem:
– Jestem Jadwiga. Razem z niańką chcemy cię uwolnić i odejść stąd daleko.
Radosław był zaskoczony. To, że uwolnienie przyjdzie z serca gniazda rozbójniczego, przekraczało jego marzenia…
Tymczasem Jadwiga przez okienko w drzwiach prowadzących do lochu zaczęła podawać więźniowi przyniesioną przez siebie żywność. A potem jeszcze długo patrzyła w oczy Radosława. Jakieś dziwne uczucie zaczęło wdzierać się do jej serca.
– Muszę już odejść – wyszeptała wreszcie. – Mógłby mnie ktoś zobaczyć… Jutro przyjdę znowu. Bywajcie…
W komnacie czekała już zaniepokojona stara piastunka.
– Musimy jeszcze jakiś czas tu zostać. Furtka w murze jest zamknięta, nie wiem, kto ma do niej klucz. Poczekamy, aż Bodo z Rolandem wyruszą gdzieś na wyprawę. Szpiegów już rozesłali. Wiosna w pełni, drogi obeschły, kupcy ciągną z towarem…
– To może długo potrwać – zauważyła Jadwiga. – Ale innej rady nie mamy…
Udały się na spoczynek. Tej nocy Jadwiga nie spała. W pamięci przywoływała obraz Radosława, syciła się jego widokiem. O takim rycerzu marzyła zawsze i nuciła w pieśniach smętnych jak jej życie. Jak go uwolnić? Jak mu dopomóc? Zdecydowała się pójść do ojca i prosić go o uwolnienie więźnia. Chyba nie zechce odmówić prośbie swej córki?
Równo ze świtaniem była już na nogach. Długo wędrowała po zamku, oczekując stosownej chwili. W nocnych rozmyślaniach rozmowa z ojcem wydawała się łatwa. Teraz brakło jej na nią odwagi. Wreszcie z bijącym trwożnie sercem przystąpiła do drzwi komnaty i nacisnęła klamkę. Bodo siedział przed dzbanem piwa. Niechętnie spojrzał na wchodzącą córkę.
– Ojcze, chcę cię o coś prosić – powiedziała nieśmiało. – Nigdy cię o nic nie prosiłam. To jest moja pierwsza prośba. Uwolnij tego polskiego rycerza. Wypuść Radosława z lochów i pozwól mu wrócić do domu.
Nalana, czerwona twarz Boda stała się fioletowa.
– Zmysły postradałaś? Widzę, że się w tobie odzywa krew matki. Zajmij się lepiej kądzielą. Ten chłystek przyniesie mi dużo pieniędzy. A gdy zbiorę dużo złota, wrócimy nad Ren. Dość mam tych borów i tego pustkowia. Zostaniesz tam żoną możnego pana, może nawet księcia. Dla ciebie potrzebuję pieniędzy. Chcę ci stworzyć lepsze życie niż moje…
– Ja nie chcę nad Ren, ojcze. Tu jest grób mojej matki. Tu wyrosłam. Tu bym chciała pozostać. Nie chcę pieniędzy ani bogactwa uzyskanego krzywdą i cierpieniem. Porzuć rozbójnictwo i żyj jak inni ludzie. Odpraw Rolanda, on jest twoim złym duchem…
Bodo uniósł się straszliwym gniewem.
– Wyjdź stąd natychmiast! Jeszcze słowo, do lochów każę cię zamknąć. Ty… – nie dokończył.
Dawno już jej nie było w jego komnacie, a wzburzony Bodo ciągle nie mógł się uspokoić. Nie dla córki wszak pragnął bogactwa. Marzył o sławie, rządach nad Renem, o wielkiej władzy… Tymczasem tutaj ta dziewczyna staje mu na przekór, śmie rad udzielać…
– Ale żmije wyhodowałem – powtarzał ze złością, przemierzając komnatę długimi krokami. – Co z nią zrobić? Odpraw Rolanda, powiedziała…Już wiem, już wiem. Taj będzie najlepiej. Wydam ją za Rolanda, on z nią sobie poradzi. Odprzedam mu zamek, mogą tu pozostać z Jadwigą. Przeklęty namiestnik księcia głogowskiego, Jan Karnkowski z Głogowa, coraz bardziej mi się dobiera do skóry. Niedawno kazał stracić Czarnego Krzysztofa… Dobry był kompan… Mieszczanie zniszczyli ostatnio zamek raubrittera Piotra Lossowa w Boczowie. Ledwo sam z życiem uszedł. Lepiej wrócę nad Ren. Starczy mi na życie…
Długo tak chodził Bodo tam i z powrotem bez celu. Nagle chwycił młotek leżący na stole i uderzył nim w stalową płytę wiszącą na ścianie. Po chwili w drzwiach stanął pachołek. Kazał mu sprowadzić córkę przed swe oblicze… Długo spoglądał na nią ostro, uważnie. Przywołał wreszcie na usta grymas mający wyrażać uśmiech.
– Chcę ci zrobić przyjemność… – powiedział.
W oczach Jadwigi pojawiły się ciepłe blaski. „Chce uwolnić Radosława – przebiegło jej przez myśl. – Wysłuchał mojej prośby… Nie jest taki zły, jak o nim mówią…” Tym bardziej ją przeraziły jego następne słowa:
– Zamierzałem cię zabrać nad Ren. Nie chciałaś, prosiłaś, bym porzucił rozbójnictwo i odprawił Rolanda. A więc stanie się zadość twej woli. Skończyłem z rozbójnictwem, rozstają się także z Rolandem…
– Ojcze, jakże się cieszę!…
Dłonią nakazał jej milczenie.
– Sam wracam do mej ojczyzny. Zostaniesz tu z Rolandem, któremu oddaję cię za żonę. Za posag otrzymasz Radosława. Roland już będzie wiedział, co z nim zrobić…
Jadwiga zbladła jak śnieg. W oczach jej ściemniało.
– Nigdy, ojcze! Błagam cię, nie oddawaj mnie Rolandowi, temu oprawcy. Wolę śmierć. Wolę iść do klasztoru…
– Do klasztoru? Nie. Zostaniesz tutaj. Roland cię pojmie za żonę. Do klasztoru oddam tę starą wiedźmę, która ciebie ciągle buntuje. Zrobię jej tym wielką łaskę, bo Roland od dłuższego czasu prosił mnie, bym mu pozwolił utopić babę na środku jeziora… Kazałem wszystko sposobić do waszego wesela. Po księdza także posłałem. Ślub odbędzie się jutro w kaplicy zamkowej. A teraz odejdź.
Jadwiga wyszła bez słowa. Była oszołomiona i niezdolna do jakiegokolwiek działania. Udała się wprost do swej powiernicy.
– Jestem zgubiona – wyszeptała, przestąpiwszy próg. – Mam wyjść za mąż za Rolanda. Ksiądz już wezwany. Ty pójdziesz do klasztoru… Ojciec wyjeżdża nad Ren… Jako posag darowuje mi Radosława… Więcej nie mogła mówić. Z piersi jej wyrwał się długo tłumiony szloch.
Stara piastunka przytuliła ją serdecznie do siebie i gładząc po jasnych włosach szeptała cicho:
– Uspokój się. Nie płacz. Nie zezwolimy na to. Jeszcze dzisiejszej nocy razem z Radosławem opuścisz zamek. Jutro może być już za późno. Mam jeszcze zaufanych ludzi. Nie zawiodą nas w potrzebie.
Otucha wstąpiła w serce dziewczyny. Nie mogła się doczekać nocy, liczyła godziny…
Nadchodził wieczór. Na dworze było gorąco i duszno, zanosiło się na burzę. Złowroga cisza zawisła w powietrzu. Powoli noc zaczęła rozpościerać swe czarne skrzydła. Daleko na horyzoncie błyskawice raz po raz rozdzierały niebo. Ruch w zamku zamierał, powoli gasły światła, tylko echo w pobliskim borze odbijało okrzyki straży. Później i one zamilkły.
W komnacie niewieściej czuwano. Jadwiga była niespokojna. Piastunka cicho szeptała modlitwy. Naraz dobiegło do nich trzykrotne wołanie puszczyka. Stara kobieta poderwała się z miejsca.
– Słyszysz? Idziemy. To znak dla nas. Idź cicho do furtki w ogrodzie, a ja się zjawię tam z Radosławem. Pamiętaj, bądź ostrożna…
Niedługo czekała Jadwiga przy furtce. Po chwili dwa cienie oderwały się od zamku, kierując się w jej stronę.
– Idźcie, moje dzieci. Niech was Bóg prowadzi – powiedziała piastunka, otwierając wyjście zdobytym kluczem. – Nad jeziorem są łodzie. Zabierzcie jedną i płyńcie w kierunku południowym, w stronę półwyspu leżącego na drugim brzegu jeziora. Po przybyciu na miejsce zepchnijcie łódkę do wody. To zmyli ślady…
– A ty nie pójdziesz z nami? Bez ciebie nie ruszę się z miejsca – postanowiła Jadwiga.
– Nie mogę. Rano wyruszy pogoń. Ktoś z nas ocaleje na pewno. Idź już. Psy się gotowe pobudzić, straże nas mogą zobaczyć w świetle błyskawicy… Idźcie. Żegnajcie – wypchnęła ich niemal siłą.
Zbiegowie nie doszli jeszcze do brzegów jeziora, gdy na dziedzińcu zamkowym rozległo się donośne szczekanie psów. Biegiem dotarli teraz do łódki i zepchnęli ją z brzegu na wzburzone fale.
W pokoju Boda zabłysło światło.
– Co się tym psom stało? Czyżby ktoś przybył? – Nasłuchiwał chwilę, psy od nowa zaniosły się wściekłym ujadaniem. „Coś w tym musi być”, myślał Bodo. Nie wahał się już, narzucił na siebie płaszcz i szybko udał się do komnat niewieścich. Były puste.
Zmełł w zębach przekleństwo i stanął niezdecydowany. Zaraz jednak przyszedł mu na myśl Radosław. „Czyżby i on także?”
Jak szalony biegł do podziemi. Straż spała twardo. Po kątach walały się nie dopite dzbany z miodem i piwem. Kopnął nogą najbliżej leżącego. Odpowiedział niezrozumiałym pomrukiem i spał dalej.
Cela Radosława także była pusta.
Nieprzytomny z wściekłości wybiegł na dziedziniec zamkowy. Straże przy bramie czuwały. Tędy więc przejść nie mogli. Może furtka w ogrodzie? Zdyszany dobiegł do niej… W świetle błyskawicy zauważył ciemną postać, rozpoznał starą piastunkę.
– Ty wiedźmo! – krzyknął. – Zapłacisz mi teraz za wszystko.
W nieprzytomnej wściekłości ściął ją mieczem. Padła, nie wydając jęku.
Skrzyknął straże. Wszczął się ruch. Zabrzmiały rogi. Zjawił się Roland.
– Co się stało?
– Jadwiga uciekła wraz z więźniem. Trzeba ich ścigać.
Wyszli za mury, pilnie śledząc okolicę. Było bardzo ciemno, niczego nie mogli wypatrzeć. Roland pobiegł po psy, zwolnił je z uwięzi, nadbiegły całą sforą.
Nie rozumiały od razu, czego Bodo od nich chce. Wreszcie węsząc przy ziemi, zaczęły posuwać się śladami zbiegów w kierunku Niesulickiego Jeziora. W krótkim czasie stanęli wszyscy nad brzegiem. Roland zauważył brak jednej z łodzi.
Grzmoty przelewały się po niebie. W świetle błyskawicy ścigający ujrzeli maleńką łódź kołyszącą się na falach jeziora.
Za chwilę kilkanaście par silnych rąk ujęło wiosła.
– Prędzej, prędzej! – przynaglał Bodo.
Wioślarze dobywali wszystkich sił. Maleńka łódeczka była coraz bliżej. Bodo dobył miecza.
– Wykąpię go w krwi tego chłystka – mruczał przez zaciśnięte zęby.
– Radosław przestał wiosłować. Prześladowcy byli tuż, tuż. Widział, że im nie ujdą. Postanowił bronić się wiosłem – miecz jego pozostał w zamku.
Bodo pierwszy natarł na Radosława. Ugodzony wiosłem w ramię, wypuścił miecz, który z pluskiem wpadł do wody. Jadwiga krzyknęła, bo w tym samym czasie Roland rzucił się ku niej, chcąc ją porwać. Wymknęła mu się i skoczyła do wody, tylko jej biały welon pozostał, w jego dłoniach.
Nad Radosławem uniosły się dzidy, zalśnił czyjś miecz, gdy nagle straszliwa błyskawica rozdarła niebo. Piorun z ponurym grzmotem uderzył w łódź napastników. Jakby pchnięta w dół niewidzialną dłonią, wielka łódź z całą załogą pogrążyła fale. Czas jakiś jeszcze na powierzchni wody widać było zaciśniętą rękę Rolanda z białym welonem Jadwigi. Potem zniknęła.
Radosław wciągnął dziewczynę do swej łódki. Jezioro dziwnie szybko zaczęło się uspokajać. Księżyc wypłynął na niebo, rozpraszając ciemności nocy. Młodzi płynęli ku brzegom, ku swym lepszym losom.
Odtąd w każdą rocznicę tej nocy, w miejscu wypadku – a poznać je łatwo, gdyż widnieje tam ciemna plama na jaśniejszej toni jeziora – dają się zauważyć niesłychane dziwa. Potężny szum niesie się od głębin, szaleją fale, trzciny dygocą jak za podmuchem wiatru, pozostała część wody jest gładka jak lustro.
A potem ukazuje się na powierzchni ręka ściskająca biały welon.
Legenda pochodzi ze zbioru “Marianna oraz inne podania i legendy lubuskie”
Wydawnictwo Poznańskie 1986 r.
Wybór z tomu pt. “Złota dzida Bolesława” pod redakcją Jemisza Koniusza wyd. 1970 r.
Źródło: www.skape.pl